Jerzy Borowski – działacz podziemnej „Solidarności”, pomysłodawca i współinicjator nadania nazwy „Trzeciego Szeregu Solidarności” dla ronda w Bielsku-Białej

Jerzy Borowski w stanie wojennym (1981-1983) działał w latach 1982-1983 w Regionalnej Komisji Wykonawczej „Trzeci Szereg” NSZZ Solidarność Regionu Podbeskidzie w Bielsku Białej. W 2017 roku był pomysłodawcą i jednym z inicjatorów nadania imienia „Trzeciego Szeregu Solidarności” dla ronda obok bielskiego ratusza. Wyraził zgodę na opublikowanie dokumentów i korespondencji w przedmiotowej sprawie.

Na internetowych stronach Encyklopedii Solidarności, prezentującej prawie 4800 biogramów działaczy opozycji antykomunistycznej lat 1979-1989, odnajdujemy biogram Jerzego Borowskiego, związanego rodzinnie z Lgotą, sporządzony przez Artura Kasprzykowskiego:

Jerzy Borowski, ur. 29 V 1954 w Wadowicach. Ukończył Technikum Mechaniczne tamże (1974). 1974-1986 kontroler jakości w Fabryce Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej. Od IX 1980 w „S” w FSM. 1982-1983 członek podziemnej RKW [Regionalnej Komisji Wykonawczej] „Trzeci Szereg” NSZZ „Solidarność” Regionu Podbeskidzie, współorganizator druku pism podziemnych, odpowiedzialny za materiały poligraficzne, drukarz pisma RKW „Solidarność Podbeskidzia”. 5 X 1983 aresztowany, 24 XII 1983 zwolniony ze względu na stan zdrowia, w VII 1984 postępowanie umorzono na mocy amnestii; 5 I 1984 zwolniony z pracy, w V 1984 przywrócony wyrokiem Sądu Pracy. Od 1986 taksówkarz. W IV 2007 współzałożyciel Podbeskidzkiej Grupy „Ujawnić Prawdę” [dążącej do ujawnienia listy lokalnych funkcjonariuszy i tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa]. Do 1984 rozpracowywany przez Wydz. V WUSW w Bielsku-Białej w ramach SOR; 1984-1985 w ramach KE krypt. Delta.

Artur Kasprzykowski jest też autorem opracowania pt. „Solidarność” Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej 1980-1989. Publikacja została wydana w Bielsku-Białej w 2014 r. staraniem Zarządu Regionu Podbeskidzie NSZZ „Solidarność” oraz Międzyzakładowej Organizacji Związkowej NSZZ „Solidarność” Fiat Auto Poland SA. W opracowaniu opublikowanych zostało ponad 20 tekstów, dotyczących „Solidarności” Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej w latach 1980-1989 oraz osób wywodzących się z FSM-u i działających w tym związku w tamtym niełatwym okresie. Wśród nich są wspomnienia Jerzego Borowskiego, zatytułowane:

„Solidarności” nie da się zakazać dekretami i zniszczyć

 

Od 1974 roku pracowałem w Fabryce Samochodów Małolitrażowych jako kontroler jakości na kabinach prób specjalnych z silnikiem do fiata 126p. Był to mój pierwszy zakład pracy po ukończeniu Technikum Mechanicznego w Wadowicach, gdzie się urodziłem i zdałem maturę. W NSZZ „Solidarność” byłem szeregowym członkiem.

Rano 13 grudnia 1981 roku zszokowany treścią komunikatów o powstaniu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego udałem się z kolegami z hotelu robotniczego FSM do centrum Bielska-Białej, aby przekonać się naocznie o zaistniałej sytuacji. W mieście pojawiły się piesze i zmotoryzowane uzbrojone patrole wojska i milicji. Z gablot zniknęły komunikaty „Solidarności”, a w ich miejsce pojawiły się wydrukowane dekrety stanu wojennego. Na obrzeżach miasta stanęły rogatki kontrolne. Wyłączono telefony. Zdelegalizowano „Solidarność”, a jej przywódców internowano…

Z nadzieją, że może będzie ogłoszony strajk lub jakaś inna forma oporu przeciwko twórcom stanu wojennego udałem się w poniedziałek, 14 grudnia, do FSM-u. Nie wszyscy pracownicy podjęli zaraz pracę. Poszedłem z kolegami na hale montażu samochodów, gdzie zebrała się znaczna część załogi. Tam rozmawialiśmy i wymienialiśmy informacje, kogo nie ma, kto został internowany i co dalej robić. Wszyscy byliśmy pod wpływem propagandy, jaka się przetoczyła przez niedzielę w mediach, zaś konsekwencje złamania narzuconych rygorów stanu wojennego były znane ewentualnym przywódcom, którzy zostali na wolności. Nikt spośród licznie zebranych na hali nie podjął się pełnić rolę lidera. Jedynie Jan Frączek zabrał głos, stając na niewielkim podwyższeniu na hali. Oznajmił zebranym: „Niech każdy robi to, co uważa za słuszne”. Brak przywódców oraz dyscyplinowanie załogi przez kierownictwo spowodowały, że ludzie rozeszli się na swoje stanowiska pracy. Powstał taki dziwny stan, coś pomiędzy strajkiem i pracą. Po kilkunastu dniach aresztowano mojego kolegę z pracy, Kazimierza Szmigla i skazano w trybie doraźnym na pięć lat więzienia. O innych represjach i zbrodniach junty, o zastrzelonych górnikach dowiadywaliśmy się drogą „szeptaną” z powodu cenzury w mediach, która powodowała blokadę informacji. Narastał powszechny gniew i chęć przeciwstawienia się przemocy. Funkcjonujące w obiegu hasło „Zima wasza, wiosna nasza” dawało nadzieję na powstanie w niedalekiej przyszłości podziemnych struktur oporu społecznego. Nadzieja płynęła również z Kościoła, który od samego początku udzielił nam zdecydowanego wsparcia. W pierwszym dniu stanu wojennego kapelan „Solidarności” ks. Józef Sanak w homilii nawiązując do obfitych opadów śniegu mówił: „Pan Bóg rozpostarł na naszej ziemi ojczystej biały obrus, aby była na nim widoczna przelana każda kropla polskiej krwi”. Słowa przewidującego kapelana brzmiały jak przestroga dla rządzących. Podczas pierwszej po 13 grudnia comiesięcznej mszy św. za Ojczyznę porównał zdelegalizowana „Solidarność” do ewangelicznego ziarna, które musi najpierw obumrzeć, aby wydać potem stokrotny plon. Pamiętam, jak nas to wtedy bardzo umacniało.

W codziennych rozmowach w zakładzie pracy i poza nim, podczas częstych wyjazdów na narty z moim bardzo dobrym kolegą, Januszem Kudełką, dyskutowaliśmy o sytuacji politycznej w kraju po 13 grudnia, o naszej „Solidarności” oraz różnych możliwościach działania. Obaj byliśmy zgodni co do tego, że powrót do jednej z form legalnej działalności „Solidarności”, to znaczy wydawanie bezdebitowego informatora, spełniałoby co najmniej dwa cele. Po pierwsze umożliwiłoby komunikowanie się z ludźmi i informowanie ich o wszelkich represjach oraz zbrodniach, dokonywanych na narodzie przez komunistów. Po drugie zaś byłoby to dowodem, że „Solidarności” jako ruchu społecznego walczącego z komunizmem o wolną Polskę, nie da się zakazać dekretami i zniszczyć.

Na przełomie lutego i marca 1982 roku Janusz Kudełko zaproponował mi udział w konspiracyjnej strukturze, której głównym celem działalności miało być drukowanie ulotek. W marcu włączyłem się w tę działalność organizując lokal w Bielsku-Białej przy ulicy Podgórze 20, przyjmując do mojego mieszkania drukarkę ręczną (szyba, filc, matryca, wałek), przy pomocy której drukowałem biuletyn „Solidarność Podbeskidzia”, sygnowany przez „Trzeci Szereg” NSZZ „Solidarność”. Pierwszy wydrukowany u mnie biuletyn – był to numer trzeci – nosił datę 14 marca 1982 roku. Był to numer dwukartkowy. Drukowałem go wraz z Januszem Kudełką i dwoma kolegami z FSM. Uruchomienie drukarki, czyli nałożenie farby na filc, montaż matrycy oraz obsługę od strony technicznej na początku wykonywał Kudełko. Tę wiedzę, sposób drukowania przejąłem od niego podobnie jak później całą drukarnię. Najpierw była ona dowożona do mnie przez Janusza, a potem przechowywałem ją na stałe już u siebie, w specjalnej skrytce. Przejąłem też od Janusza dwie nowe pieczęcie. Pierwsza z nich zawierała skrót KOS Podbeskidzie (Koło Oporu Społecznego), gdzie litera „S” mieściła się pośrodku i była stylizowana na kształt kotwicy, której dolną część stanowił napis „Podbeskidzie”. KOS-y miały się opierać na oddolnej inicjatywie organizowania się. Druga pieczęć przedstawiała napis „Solidarność” za kratami i to nią z czerwonym tuszem stemplowaliśmy pierwszą stronę drukowanych kolejno ulotek. Druk odbywał się co tydzień, dwa tygodnie w ilości 1500-2000 egzemplarzy. Ponieważ wałek, którym się posługiwaliśmy, był mało stabilny konstrukcyjnie i powielanie odbywało się wolno z inicjatywy Janusza Kudełki wykonałem rysunki techniczne i przekazałem je kolegom z narzędziowni FSM-u. Tam powstały dwa komplety wałków dobrej jakości.

Na przełomie marca i kwietnia poznałem Jerzego Binkowskiego. Wprowadziłem też do „Trzeciego Szeregu” Józefa Wróbla, który dołączył najpierw do drukarni, a potem wykonywaliśmy razem też inne akcje, na przykład malowanie po nocach na murach miasta zakazanych symboli i napisów czy próby uruchomienia Radia „Solidarność”, którego on później został szefem.

Bezpieczną współpracę minimalizującą dekonspirację zapewniało nam to, że byliśmy dobrymi kolegami. Częste, niezbędne kontakty konspiracyjne, które utrzymywałem z Januszem Kudełką, Jurkiem Binkowskim i Józefem Wróblem były bezpieczne, bo naturalne. Z Januszem pracowałem w FSM-ie, zajmując jedno wspólne pomieszczenie oraz mieliśmy wspólne zainteresowania sportowe. Binkowski pracował w pobliżu mojego stanowiska pracy w narzędziowni, z której często korzystałem. Z kolei z Józkiem Wróblem mieszkałem w jednym mieszkaniu w hotelu robotniczym. Ponadto podczas drukowania ulotek zachowywaliśmy należyte środki ostrożności: zabezpieczaliśmy okna, wychodziliśmy pojedynczo, zmienialiśmy miejsca stacjonowania drukarki. Bywało, że gdy na początku drukowałem z Januszem Kudełką, przy przewożeniu drukarki ubezpieczał nas Jerzy Binkowski.

Początki nie były łatwe. Brak było ludzi, miejsc, materiałów do druku. Od Janusza dostałem jakiś kontakt w biurowcu FSM-u, gdzie odbierałem papier i materiały biurowe, lecz były to niewielkie ilości. Niewiele też schodziło drogą kolportażu. Większe ilości papieru i matryc (a później nawet powielacz) pochodziły z Krakowa. Otrzymywaliśmy tez stamtąd prasę podziemną. Kraków był pierwszym regionem, z którym nawiązaliśmy kontakty poprzez spotkanie przedstawiciela naszej podbeskidzkiej „Solidarności” ze Stanisławem Handzlikiem, szefem małopolskiego regionu „Solidarności”. Odbywało się to poprzez łączniczkę o pseudonimie „Basia”, z którą kontakt utrzymywał Kudełko. On też na początku nawiązywał i utrzymywał kontakty ze zmieniającymi się osobami piszącymi artykuły i redagującymi początkowe numery „Solidarności Podbeskidzia”. Zastrzeżenia co do zróżnicowanego poziomu i stylu treści ulotek były kierowane przez Jurka Binkowskiego do Janusza Kudełki na spotkaniach, w których też uczestniczyłem. Sami też na początku dostarczaliśmy informacje, które uważaliśmy za interesujące, na przykład pozyskane podczas odwiedzin naszych kolegów w ośrodku dla internowanych w Łupkowie oraz z procesów politycznych, na przykład z procesów związkowców z Huty Katowice, Patrycjusza Kosmowskiego i innych działaczy, w których uczestniczyłem wraz z Januszem Kudełką.

Matryce pisała Teresa Michalec. Na początku pisane były u Emila Pysza w Straconce i w innych miejscach. Później kontakt z piszącymi utrzymywał Jurek Binkowski. Matryce, gdy były pisane awaryjnie, odbierałem w Wapienicy. Potem pisaniem matryc zajmowała się Magda Pawlik – u siebie w domu, u Jurka Binkowskiego oraz u Michała Wołyńca. Wtedy Jurek dostarczał matryce do drukarni lub osobiście odbierałem je u niego w mieszkaniu.

Organizowaliśmy obchody ważnych rocznic i dat, w których uczestniczyli bielszczanie. W FSM-ie trzynastego dnia każdego miesiąca przy ołtarzu, upamiętniającym zakończenie strajku generalnego na Podbeskidziu, pojawiały się kwiaty, śpiewaliśmy pieśni patriotyczne.

Jak już wspominałem na początku transport drukarki, a potem wydrukowanych ulotek do głównego kolportera, Grzegorza Jaroszyńskiego, należał do Janusza Kudełki. Wykorzystywaliśmy do tego w jego garbusie schowek, który był przestrzenią technologiczną pomiędzy silnikiem a tylnim siedzeniem. Milicja o tym schowku nie wiedziała. Było to sprawdzone podczas częstych wyjazdów do Szczyrku – na rogatkach milicja nigdy tam nie sprawdzała. W tym schowku Janusz Kudełko przywiózł do mnie powielacz bębnowy, który umieściłem w schowku, zlokalizowanym w wolnej, nieopisanej piwnicy hotelu FSM przy ulicy Akademii Umiejętności 65. Mieszkałem tam po likwidacji hotelu robotniczego przy ulicy Podgórze 20. Wielokrotnie drukowałem tam ulotki wraz z Krzysztofem Bugajem. Wspomniany powielacz był używany i niekompletny. Próbowaliśmy go uruchomić, ale nie zdołaliśmy tego uczynić z powodu braku wiedzy.

Po dłuższym okresie stacjonowania drukarki w moim mieszkaniu ze względów bezpieczeństwa została ona przewieziona do domu w okolice Janowic, gdzie wydrukowaliśmy kolejny numer „Solidarności Podbeskidzia”. Tydzień później miał być wydany kolejny numer – gdy przyjechaliśmy w to samo miejsce w umówionym czasie spotkaliśmy się z odmową. Myślę, że zdecydował strach, chociaż uzasadnienie odmowy przez gospodarza było inne. Drukarka wróciła z powrotem do mojego mieszkania i tam wykonaliśmy naszą pracę.

Kolejne miejsce druku to Cygański Las. Była to starsza willa z drewnianymi schodami na stryszek. Było bezpiecznie, ale mogliśmy tam drukować tylko raz. Następne miejsce druku było na osiedlu Beskidzkim, w mieszkaniu Ryszarda Basiora. Tutaj drukarnia stacjonowała dłuższy czas. W druk włączyli się Rysiek i jego żona, Barbara. Raz nawet pomagał drukować krewny Basiorów, żołnierz, będący na urlopie bądź przepustce, co było osobliwym faktem w stanie wojennym. Drukowali tam też ze mną Binkowski i Wróbel.

W lipcu 1982 roku został aresztowany Janusz Kudełko. Ze względu na fakt naszej bliskiej współpracy konspiracyjnej ograniczyłem nieco swą aktywność. Byliśmy jednak bezpieczni, bo Kudełko nic nie ujawnił. Z jego rodzinnego Sztumu przyjechała do Bielska jego siostra. Podjęła próbę, zmierzającą do uwolnienia brata z aresztu. Nawiązałem z nią kontakt i dzięki niej wiedziałem o szczegółach związanych ze śledztwem i aresztem. Byłem na jego procesie w Krakowie. Dostał wyrok dwóch lat w zawieszeniu na trzy lata.

Po pewnym okresie niepewności po aresztowaniu Kudełki wróciliśmy do dawnego rytmu pracy konspiracyjnej. Przejęliśmy zadania, które wykonywał Janusz. Jurek Binkowski kierował „Trzecim Szeregiem” jednoosobowo. Teraz głównie z nim się spotykałem i ściśle współpracowałem. Omawialiśmy wiele spraw, związanych z Regionalną Komisją Wykonawczą. Rozmowy dotyczyły również wymagającej wsparcia Tymczasowej Komisji Zakładowej FSM-u. Byłem nadal odpowiedzialny za drukarnię, ale wykonywałem też wiele innych zadań.

Drukowana przez nas „Solidarność Podbeskidzia” docierała do wielu odbiorców. Bielszczanie odpowiadali na nasze apele, dotyczące udziału w demonstracjach i protestach. Służby się wściekały i bezsilne wobec nas posuwały się do aktów desperackich. Podczas niezależnej manifestacji pierwszomajowej w 1982 roku próbowały rozproszyć nas, demonstrantów, poprzez rajd rozpędzonego milicyjnego osinobusu po ulicy Dzierżyńskiego. Z kolei 31 sierpnia tego samego roku podczas kolejnej manifestacji zaatakowano nas gazem łzawiącym. Mieszkańcy ulicy Barlickiego licznie udzielili nam schronienia w swoich mieszkaniach. W jednym z takich mieszkań wraz ze mną schroniło się osiem osób.

Oprócz „Solidarności Podbeskidzia” drukowałem powstałe w lipcu 1982 roku pismo „Informator FSM” począwszy od numeru trzeciego z września 1982 roku do chwili zorganizowania druku przez ludzi z TKZ we własnym zakresie. Po pewnym czasie ponownie przejąłem materiał do druku „Informatora” od szefa TKZ FSM Tadeusza Krywulta gdy on wycofał się z działalności. Były też drukowane ulotki mniejszego formatu, dostosowane do rozrzucania w tłumie ludzi – na przykład przed kościołem św. Mikołaja podczas peregrynacji obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w Bielsku-Białej. Drukowałem też pierwszy numer nowego pisma Janusza Bargieła i Bożeny Ćwiertniewskiej pt. „Bez knebla”. Później autorzy zorganizowali sobie druk we własnym zakresie. Od początku 1983 roku drukowałem nowopowstałe pismo „Serwis Informacyjny RKW”.

Pod koniec 1982 roku jeden z moich bliskich współpracowników, Józef Wróbel, odbył przymusowe szkolenie wojskowe w specjalnej jednostce wojskowej w Czerwonym Borze. Jednostka ta posiadała cechy jednostki karnej, a powoływani do niej byli ludzie niepokorni.

Poszukiwaliśmy nowych lokali do druku i przenosiliśmy tam drukarnię. W tym czasie mieściła się ona kolejno w Jasienicy, Czechowicach, Hałcnowie i w Bielsku-Białej przy ulicy Łagodnej, Akademii Umiejętności, Żywieckiej w okolicach Dworku w domu, którym opiekował się Tadeusz Kręcichwost. On korzystał z garażu, ponieważ będąc blacharzem klepał uszkodzone samochody, my zaś w mieszkaniu na górze drukowaliśmy ulotki. Ulotki drukowane były też w mieszkaniach Jerzego Binkowskiego i Adama Pawlika. Od kwietnia 1983 roku drukarnia mieściła się w Kamienicy. Właściciel domu, Michał Wołyniec, udostępnił nam pomieszczenie koło garażu, gdzie z Jurkiem Binkowskim i Józkiem Wróblem drukowaliśmy ulotki. Po przejściu Wróbla do obsługi Radia „Solidarność” do powielania włączył się Wołyniec. Oprócz „Solidarności Podbeskidzia” drukowaliśmy tam „Serwis Informacyjny RKW” oraz „Informator FSM”.

Jak już wcześniej wspomniałem pierwszym głównym kolporterem był Grzegorz Jaroszewski. On zorganizował siatkę dystrybucji gazetek w następujący sposób: w dniu, w którym miał otrzymać cały nakład pisma, informował łączników, a ci przychodzili do jego mieszkania w odstępach co kilkanaście minut i zabierali określoną ilość bibuły. Tą siatką kolportażu rozprowadzane były biuletyny, a na powrót spływały składki, które w zakładach zbierali nasi ludzie. Z tych pieniędzy organizowana była pomoc dla represjonowanych, zakup materiałów do druku, finansowane przejazdy i inne wydatki. Ja nigdy składek nie zbierałem, nigdy też z nich nie korzystałem. Od początku do końca działalności pracowałem społecznie. Przemieszczając się nigdy nie korzystałem z taksówek, lecz bibułę przewoziłem swoim samochodem do głównych kolporterów, którzy byli po Jaroszewskim – najpierw do Adama Pawlika, potem do Basi i Andrzeja Baścików. Oprócz mnie bibułę wozili Binkowski i Wołyniec. Zaopatrywałem też w prasę i książki dwóch bielskich rzemieślników oraz w niewielkich ilościach kolportowałem różnorakie wydawnictwa kanałami rodzinnymi w Tychach i Wadowicach.

Jurek Binkowski był inicjatorem podjęcia prac, związanych z Radiem „Solidarność’. Pierwszy nadajnik wykonał Jerzy Zwieńczak z FSM. Nadajnik ten podczas prób wykazywał bardzo mały zasięg. Próby polegały na nadawaniu i odbieraniu melodii „Viva Espania”. Uczestniczyłem w podobnej próbie z nowym, oryginalnym nadajnikiem, przemyconym w radiomagnetofonie z Francji. Te próby miały pozwolić zrealizować następujący plan: wyprowadzenie nadajnika z miasta tak, aby można było nadać bezpiecznie nawet kilkunastominutową audycję, schować nadajnik nim na miejsce emisji dojedzie milicja z pelengatorem. W tym celu pojechaliśmy z Józkiem Wróblem i Janem Ryszawym w kierunku Wadowic, gdzie był do dyspozycji domek letniskowy pod lasem, który mógł posłużyć do realizacji naszych zamierzeń. Na przeszkodzie stanęło jednak górzyste ukształtowanie terenu. Były też inne próby, prowadzone przez inne osoby, zanim doszło do regularnej emisji audycji radiowych. Obsługę nadajnika przejął później na stałe Józek Wróbel wraz z Janem Ryszawym, Gustawem Gadziną i Leszkiem Fludrem. Audycje nadawane były ze zboczy gór Gaiki, Groniczki i Koziej Góry. Pierwszą spikerką radiową była Basia Baścik. Później audycje nagrywała Jadwiga Skowrońska. Po jej aresztowaniu w sierpniu 1983 roku działalność Radia „Solidarność” została zawieszona. Przygotowaniem nagrania na taśmie magnetofonowej kolejnej audycji przez nową lektorkę zajął się Zbigniew Satława. Był on kolporterem bibuły na Żywiecczyznę oraz współorganizatorem druku pisma „Halny” w Żywcu.

W styczniu 1983 roku podczas spotkania u Adama Pawlika Binkowski oznajmił nam, że z powodu krótkiej nieobecności zastępował go będzie właśnie Adam. Skończyło się to tylko na zapowiedzi, ja przynajmniej nie dostrzegłem jego czasowego wyłączenia się z działalności. To Jurek ciągle kierował pracami „Trzeciego Szeregu”.

Powracała wciąż sprawa poprawy współpracy z dotychczasowymi regionami oraz nawiązywania kontaktów z nowymi. Adam Pawlik przestał być głównym kolporterem, a został łącznikiem na Warszawę, gdzie pozyskiwał wydawnictwa oficyn Krąg i Nowa, które rozprowadzane były naszą siatką kolportażu. Do Warszawy jeździł też Andrzej Baścik i inni. Kolportowane też były plakaty i cegiełki z Lechem Wałęsą, zdjęcia Jaruzelskiego „przystrojonego” faszystowskimi symbolami, znaczki poczty podziemnej, kalendarze, krzyżyki z orłem w koronie, kasety magnetofonowe z piosenkami z obozów internowania, Jacka Kaczmarskiego czy Jana Krzysztofa Kelusa. Piosenki Kelusa towarzyszyły mi podczas wielu godzin pracy w drukarni i do tej pory ich brzmienie przywołuje mi klimat tamtych dni.

Wiosną 1983 roku Binkowski skontaktował mnie z łącznikiem z Warszawy z Tygodnika Wojennego, specjalistą od powielaczy. Przyjąłem go w moim mieszkaniu przy ulicy Akademii Umiejętności. Tam dokonał oględzin i ocenił stan techniczny przechowywanego przeze mnie od kilku miesięcy powielacza. Wskazał na brak kilku części, na które wykonałem rysunki techniczne, a także przeszkolił mnie w zakresie obsługi tej maszyny. Usiłował też przekazać mi wiedzę związaną z offsetem, ale okazała się ona zbyt trudna do opanowania. Na podstawie wykonanych przeze mnie rysunków technicznych Jurek Binkowski w narzędziowni FSM wykonał brakujące części. Powielacz uruchamialiśmy z Binkowskim i Wróblem. Były trudności z doborem farby o odpowiedniej gęstości oraz z nierównomiernym dociskiem bębna do papieru, co powodowało złą jakość druku. Jednak przezwyciężyliśmy te przeszkody i nareszcie powielacz napędzany korbą zastąpił ręczną drukarkę, czyli szybę, filc i wałek. Maszyna została przewieziona przez Binkowskiego do Michała Wołyńca.

W tym czasie dostałem od Jurka kontakt na hurtownię papieru w dzielnicy Bielsko- Biała Wschód i od tego czasu przestały istnieć ograniczenia w dostępie do papieru. Pracująca tam Pani Wiesia załatwiała nam papier po kilkanaście ryz jednorazowo. Papier ten woziłem z hurtowni wiele razy z Michałem Wołyńcem. Część jechała do drukarni, a część magazynowałem w schowku w piwnicy przy ulicy Akademii Umiejętności i dysponowałem według potrzeb.

Chyba w maju 1983 roku do redagowania „Solidarności Podbeskidzia” włączyła się Grażyna Staniszewska. Kontakt Jurka Binkowskiego z nią nastąpił przez Edwarda Zarębę.

Regularnie ukazująca się „Solidarność Podbeskidzia” oraz „Serwis Informacyjny RKW” rozprowadzane były kanałami zorganizowanego kolportażu, który obejmował wiele zakładów pracy, także poza naszym regionem. Spływające drogą kolportażu składki pozwalały zorganizować pomoc osobom represjonowanym i inne cele. W maju Radio „Solidarność” rozpoczęło emisję audycji. Cała struktura funkcjonowała dobrze. Binkowski jako przewodniczący dokonywał zmian i korekt konspiracyjnych struktur osobowych oraz zakresów obowiązków. Postanowił swoim zastępca uczynić Krzysztofa Paszka. Zajął się też moją osobą znając ilość przepracowanych przeze mnie godzin przy wykonywaniu dotychczasowych zadań, związanych przede wszystkim z poligrafią. Zaproponował mi, bym prowadził swój zakonspirowany magazynek z materiałami drukarskimi i zajmował się zaopatrywaniem drukarni. Natomiast uruchomiony powielacz, który miał dobrą wydajność, obsługiwać miał Michał Wołyniec. Te i inne ustalenia, dotyczące ludzi i zadań konspiracyjnych, miały być przedstawione na zebraniu w tak zwanym enerdowcu – bloku u zbiegu ulic Piastowskiej i Sobieskiego. Nie uważałem tego pomysłu za dobry biorąc pod uwagę bezpieczeństwo ludzi. Jednak to nie z tego powodu nie uczestniczyłem w tym spotkaniu – po prostu w tym czasie byłem poza Bielskiem.

Na przełomie lipca i sierpnia 1983 roku Michał Wołyniec zrezygnował z drukowania ulotek. Zwykle ci, którzy rezygnowali z działalności, pozbywali się wszystkich trefnych materiałów, które przejmował od nich Binkowski. Powielacz od Michała Wołyńca przewieźliśmy do Jana Ryszawego do Kóz. Tam drukowaliśmy z Ryszawym w pomieszczeniu jego sąsiada, AK-owca. Potem z Kóz powielacz został przewieziony do Czechowic, do Zbigniewa Kleinera. Tam ulotki drukowałem wraz z Binkowskim i Kazimierzem Polakiem.

W sierpniu, jak już wspomniałem, aresztowano spikerkę Radia „Solidarność”, Jadwigę Skowrońską.

Podczas prawie codziennych rozmów z Jurkiem Binkowskim omawialiśmy aktualne problemy, dotyczące dalszej działalności. W czasie ważnych rocznic i dat widać było, że wielu ludzi zwątpiło w możliwość zmiany sytuacji politycznej w kraju i obniżyło swą opozycyjną aktywność. Zajęli się sprawami, związanymi ze swoimi rodzinami, domami. Dotyczyło to też naszych kolegów, którzy z nami współpracowali, a po pewnym okresie czasu wycofywali się z działalności. Na ich miejsce nie przychodzili nowi. Czynności, które wykonywali wycofujący się ludzie, przejmowali pozostali działacze. Wielość zadań i trwający już drugi rok konspiracji – to wszystko stawało się coraz trudniejsze do udźwignięcia. Ustanowiony niedawno zastępca przewodniczącego nie angażował się w sprawy bieżące. We wrześniu 1983 roku nie miał już kto drukować ulotek, więc robiliśmy to obaj z Jurkiem Binkowskim. Widziałem, jak wcześniej sprawny, pracowity, pełen inwencji organizator i świetny przywódca traci wolę dalszej walki jako przewodniczący „Trzeciego Szeregu”. Pod koniec września 1983 roku powiedział mi, że chce się wycofać i złożył propozycję, abym to ja przejął jego obowiązki i poprowadził dalej tę działalność.

29 września 1983 roku aresztowano Jerzego Binkowskiego. Dowiedziałem się o tym tego samego dnia. Nazajutrz rano, po przyjściu do FSM-u, skontaktowałem się z Janem Frączkiem. Omówiliśmy zaistniałą sytuację. Wiedzieliśmy, kto jeszcze został aresztowany. Frączek nalegał, by jak najszybciej wydrukować nowy numer „Solidarności Podbeskidzia”. „Treść nieważna, byle się ukazała” – mówił. Chodziło o zdezorientowanie organów ścigania.

Po przyjściu do domu postanowiłem nawiązać kontakt z Michałem Wołyńcem przez jego żonę, jak to nieraz wcześniej robiłem. Pracowała ona w sklepie niedaleko mnie na osiedlu Złote Łany, a Michał często przyjeżdżał po nią po skończonej pracy. Napisałem odręcznie na kartce: „Michał, przyjdź do mnie do domu”. Poszedłem ją wręczyć jego żonie, ale okazało się, że tego dnia nie było jej w pracy. Po powrocie do domu kartkę podarłem i wrzuciłem do kubła na śmieci.

To wszystko działo się wieczorem w piątek, 30 września. Do hotelu przy Akademii Umiejętności, gdzie wówczas mieszkałem, przybyło siedmiu esbeków. Trzech weszło do mojego mieszkania na parterze, a pozostałych czterech zobaczyłem, gdy byłem wyprowadzany z mieszkania – stali pod drzwiami i oknem. Podczas rewizji jeden z esbeków przeszukał kubeł, wyjął podarte kawałki kartki do Michała, poskładał je i spytał źle odczytując moje niewyraźne pismo: „Kto to jest Wiesław?”. Wtedy łatwo mi było skłamać, że to mój kuzyn z jednostki wojskowej na Leszczynach, noszący właśnie takie imię.

Na samym wstępie esbecy oznajmili mi, że są od Jerzego Binkowskiego i na jego polecenie chcą, abym wydał im wszystko, co posiadam, a co związane jest z drukowaniem ulotek. Zaprzeczyłem znajomości z Jerzym Binkowskim oraz posiadania jakichkolwiek materiałów drukarskich. Przeszukali mój pokój i piwnice, ale nic nie znaleźli. Zabrali mnie do siedziby SB przy ulicy Rychlińskiego i tam do pokoju dość ważnego esbeka. Przyprowadzono tam z „dołka” Jurka Binkowskiego i dokonano konfrontacji, która odbyła się bez protokołu, na stojąco. Nie pomogły moje zaprzeczenia. Binkowski tłumaczył mi, że ma zapewnienie od SB i prokuratora, że jeśli wydamy wszystkie materiały związane z „Solidarnością”, to zapobiegniemy dalszym aresztowaniom, wszyscy zaś unikniemy odpowiedzialności karnej, ponieważ obowiązuje jeszcze okres niedawno ogłoszonej amnestii. Szybko przekonaliśmy się, że były to fałszywe obietnice…

Tak w ręce SB wpadł nieźle zakonspirowany schowek – piwnica. Straciliśmy duże ilości papieru, farby, matryc oraz materiałów, związanych z redakcją (prasa różnych regionów). Ponadto przepadły też materiały chemiczne, które gromadzone były do uruchomienia offsetu. Pomimo tego, że zarekwirowano tak wiele obciążających mnie materiałów, nie zostałem aresztowany. Po północy zostałem zwolniony, lecz poddany inwigilacji. Liczono, że doprowadzę bezpiekę do innych ludzi. Zobowiązano mnie, abym nazajutrz, 1 października, zgłosił się o jedenastej u prokuratora. Tego dnia rano, przed wizytą u prokuratora, spotkałem się w pracy z Jankiem Frączkiem. Rozmawialiśmy o moim położeniu po nocnej akcji SB. Jan Frączek podał mi co najmniej dwa nazwiska ludzi, którzy działali w „Solidarności” i wyjechali zagranicę. Radził, abym na nich wszystko zwalał. Zapamiętałem nazwisko Bogdana Bysia i wokół tego nazwiska wytworzyłem legendę uzyskania zarekwirowanej zawartości piwnicy i tę legendę, której wiarygodności nie kwestionował, opowiedziałem prokuratorowi Dyrczoniowi. Dostałem zarzut przechowywania materiałów poligraficznych i znów puszczono mnie wolno. Po południu pojechałem do domku letniskowego koło Wadowic. Po drodze odwiedziłem rodzinę w Wadowicach i moją dziewczynę koło Kalwarii Zebrzydowskiej. Za kilka dni w tych trzech miejscach były rewizje. W dwóch przypadkach wynik był dla SB negatywny, ale w moim domku znaleziono pieczęć KOS Podbeskidzie i nieznaczną ilość pojedynczych ulotek. Wywieziono też znaczną część wyposażenia domku letniskowego w postaci trofeów rogów z sarny i skór oraz wyposażenie garażu: klucze, narzędzia, sprzęt ślusarski, szlifierkę, spawarkę, części zamienne do samochodu. Kilka tygodni później musiałem sam, własnym transportem zwozić to wszystko z powrotem z komendy SB do domku wskutek braku podstaw do zatrzymania. Jednym z poszkodowanych był mój szwagier, któremu zabrano i już nie oddano aparaturę do produkcji alkoholu, ponieważ po amnestii nastąpił jej przepadek.

3 października wróciłem do Bielska-Białej i poszedłem na zwolnienie lekarskie. Przez trzy dni, od 3 do 5 października, przychodził codziennie milicjant z wezwaniem, lecz ja leżałem w łóżku i go nie wpuszczałem do pokoju. Gdy w trzecim dniu przychodził co kilka godzin po trzeciej wizycie udałem się do Prokuratury i już do domu nie wróciłem. Prokurator Zoń w towarzystwie Bogdana Słupika przedstawił mi zarzut drukowania ulotek oraz poinformował, że jeśli się nie przyznam to trafię do aresztu. Nie przyznałem się. Przyjechała suka i pojechałem do aresztu na Rychlińskiego. Tutaj 7 października powrócono do zarzutu drukowania ulotek. Moje zaprzeczanie upadło, gdy wprowadzono właściciela jednego z lokali, gdzie znajdowała się drukarnia, i ten podczas konfrontacji szczegółowo opisał całe zdarzenie. Chcąc uratować przed wpadką inne miejsca stacjonowania drukarni wymyśliłem legendę z anonimowym Andrzejem, któremu przez grzeczność udostępniłem swoje mieszkanie, w którym drukowano ulotki. Mocno chciano, abym się przyznał i potwierdził fakt drukowania u Michała Wołyńca, lecz bezskutecznie.

Pogarszający się stan mojego zdrowia (choroba wrzodowa dwunastnicy) powodował, że często korzystałem z wizyt u więziennego lekarza. Zachęcała mnie do tego pielęgniarka po tym, jak odpowiedziałem na jej pytanie, za co siedzę w areszcie. Była bardzo życzliwa i sądzę, że w dużej mierze miała ona wpływ na uchylenie mi aresztu z przyczyn zdrowotnych. Życzliwość okazał mi też jeden z klawiszy, który jako „politycznemu” zaoferował wysłanie listu poza cenzurą. „Złodzieje” po przyjściu pod celę zaraz poinformowali mnie o pobycie w przejściówce i aktualnym miejscu pobytu Michała Wołyńca. Zaoferowali wysłanie grypsu do niego. Starszy celi pisał mi później pismo do prokuratora o zmianę środka zapobiegawczego. Za kilka dni na skutek bałaganu w tak zwanym rozmieszczeniu spotkałem się z Michałem na spacerniaku.

W czasie mego przebywania w areszcie dokonano dwukrotnego przeszukania mojego domku letniskowego. Na wniosek płk. Siejka 11 października wydano postanowienie o zastrzeżeniu dla mnie wyjazdów zagranicę. 13 października dokonano tymczasowego zajęcia „mienia ruchomego” w postaci mojego auta, którym woziłem ulotki. Sześć dni później wyeksmitowano mnie z pokoju hotelowego. Moja siostra, która w nieoceniony sposób pomagała mi w tym czasie, musiała ze szwagrem uporać się z transportem moich rzeczy z Bielska do rodziców w Tychach. Eksmisja spowodowała, że po wyjściu z aresztu zamieszkałem w Tychach i na kilka miesięcy zostałem odcięty od moich kolegów z opozycji. Pospieszono się też ze zwolnieniem mnie z FSM-u przed upływem trzech miesięcy aresztu. Odrzucono moją ofertę ponownego podjęcia pracy w FSM poprzez negatywną decyzję dyrektora Lipskiego. Przywrócony do pracy zostałem wskutek decyzji Sądu Pracy. Po uchyleniu aresztu ze względu na zły stan zdrowia zostałem objęty dozorem milicyjnym, co skutkowało obowiązkiem meldowania się dwa razy w tygodniu na komendzie milicji.

Chcę jeszcze wspomnieć o swoim częstym udziale w mszach św. za Ojczyznę w oazie wolności, jaką był kościół w nowohuckich Mistrzejowicach. Nowa Huta słynęła wtedy między innymi z tego, że nie dała się złamać komunie. Przykładowo w całej Polsce nie wolno było nosić znaczka „Solidarności”, w każdym miejscu tępiono ten znak. Tymczasem w Mistrzejowicach ołtarz był ozdobiony około czterometrowym gobelinem z napisem „Solidarność”. Msze, które odprawiane były w każdy czwartek, trwały po 3-4 godziny, gdyż po zakończeniu Eucharystii odbywały się spotkania z wybitnymi postaciami antykomunistycznej opozycji, wernisaże wystaw drugoobiegowych, koncerty. Były też wieczory poezji i spektakle. Kolportowano bibułę. Msze wraz z inicjatorem tych spotkań ks. Kazimierzem Jancarzem koncelebrowali między innymi księża Adolf Chojnacki i Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Bywał tam też ks. Jerzy Popiełuszko. W słynnym „bunkrze” czyli pomieszczeniu koło dolnego kościoła wyświetlano filmy spoza oficjalnego obiegu. W tych mszach i projekcjach uczestniczyli wszyscy: młodzież akademicka, robotnicy (w tym szczególnie licznie hutnicy), krakowska inteligencja. Podczas tych wyjazdów do Mistrzejowic pozyskany został kontakt na wymianę bibuły. Adres ten został przekazany Jurkowi Binkowskiemu. Jeżdżąc tam często zabieraliśmy naszych kolegów. Byli tacy, którzy po uroczystościach stawiali pytanie: Czy to wszystko, co widzieliśmy, odbywało się w Polsce?

Z różnych miast i zakładów z całej Polski delegacje przywoziły do Mistrzejowic wota – świeczniki, zaprojektowane jak dzieła sztuki, a nawiązujące do sytuacji politycznej w Polsce. Delegacje z tych miast czy zakładów masowo uczestniczyli w mszy św. w intencji Ojczyzny i „Solidarności”. Podobna uroczystość była też ze świecą z Podbeskidzia. Wszystko zorganizowaliśmy z Józkiem Wróblem. Reprezentacja Podbeskidzia udała się do Krakowa dwoma autokarami. Był z nami ks. Franciszek Janczy, który wygłosił homilię. Przemawiał też Andrzej Kralczyński. Było bardzo uroczyście…

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Strona internetowa WordPress.com.